Po ponad 5 latach w moim mieszkaniu w West Village, 2020 przekonał mnie do pożegnania

Spisie treści

Pomóż w opracowaniu witryny, udostępniając artykuł znajomym!

13 czerwca 2015 wylądowałem na lotnisku Johna F. Kennedy'ego z dwiema walizkami i niczym więcej. To był balsamiczny, deszczowy poranek i zrobiłem to, co robią wszyscy ludzie, którzy przeprowadzają się do Nowego Jorku po raz pierwszy: wjechałem do miasta żółtą taksówką. Obserwując sylwetkę goliatowej panoramy Manhattanu zbliżającą się do widoku przez upstrzone kroplami deszczu okno samochodu, zrozumiałem w głębi duszy, że jestem w domu. Po niecałym tygodniu obsesyjnego przeszukiwania Craigslist każdego dnia w poszukiwaniu mieszkania, znalazłem ofertę pokoju w trzypokojowym mieszkaniu w West Village. To było pudełko po butach ("osobliwe", w języku nieruchomości), ale znajdowało się w sercu mojej najukochańszej dzielnicy. Udało mi się pozyskać dwóch współlokatorów, którzy przeprowadzali serię wywiadów z potencjalnymi lokatorami, a dwa tygodnie później wprowadziłem się.

To mieszkanie nie obyło się bez własnego zestawu dylematów rodem z Manhattanu. Miałem: myszy, karaluchy, ptasie roztocza (nie zaczynaj), wycieki rur, pleśń i prawie każdy inny rodzaj problemu, którego można się spodziewać mieszkając w nieremontowanym budynku z 1900 roku. Ale uwielbiam to bezwarunkowo. Atmosfera tajemniczości i magii towarzyszy mieszkańcom West Village. Zygzakowate uliczki z uroczymi domami i eleganckimi restauracjami. I historia! Jest powód, dla którego ten obszar jest miejscem narodzin Beatu i kontrkultury lat 60. i dlaczego kultowy werandę Carrie Bradshaw kręcono na Perry Street i dlaczego James Baldwin pisał o nim, mieszkając na 81 Horatio Street – to nie do opisania.

Znalazłem ofertę pokoju w trzypokojowym mieszkaniu w West Village. To było pudełko po butach ("osobliwe", w języku nieruchomości), ale znajdowało się w sercu mojej najukochańszej dzielnicy.

Ale, jak to się mówi, nic dobrego nie trwa wiecznie. Wszyscy mamy swoje gdzie byłem, gdy wybuchła pandemia historia i moja była w epicentrum tego wszystkiego. Mój chłopak i ja spotkaliśmy się z kilkoma przyjaciółmi w sobotę wieczorem 14 marca 2020 r. Na kolację w The Beekman na dolnym Manhattanie. Cała nasza czwórka nerwowo, na wpół żartobliwie zderzyła się łokciami na pożegnanie pod koniec nocy i pojechaliśmy metrem z powrotem do jego mieszkania na Brooklynie. Następnego dnia wszystkie restauracje zostały zamknięte, a niedługo potem wydano nakazy zostania w domu - nie wracałem do mieszkania przez prawie trzy miesiące.

Ostatnia połowa roku wciąż pod wieloma względami wydaje się nie do opisania. Może kiedy opadnie kurz i będziemy z perspektywy czasu, będziemy w stanie pojąć ogrom tego, przez co przeszedł świat. Na poziomie szczegółowym pandemia zmieniła znaczenie pojęcia domu dla jednostek. Dla wielu oznaczało to ciągły stres związany z zebraniem wystarczającej ilości pieniędzy na opłacenie czynszu. Dla innych oznaczało to powrót do rodziców. W moim przypadku kwarantanna była próbą zrozumienia nagłej utraty dostępu do moich rzeczy i przestrzeni osobistej. W wielkim schemacie było to znacznie mniej dotkliwe niż wykonywanie podstawowej pracy lub utrata bliskiej osoby przez wirusa, ale znacząca zmiana w życiu, która niezaprzeczalnie wpłynęła na moje zdrowie psychiczne.

Ciasny dom bez towarzysza, z którym przetrwałem burzę, nie wydawał się dobrym sposobem na wyjście z tego drugiego końca.

Całymi tygodniami mój chłopak i ja wykonywaliśmy tę samą piosenkę i taniec, prawdopodobnie też wielu z was. Transmitowaliśmy na żywo zajęcia z jogi, robiliśmy happy hours na Zoom, wyznaczaliśmy sobie cele samodoskonalenia, których ostatecznie nie udało nam się utrzymać, zamawialiśmy artykuły spożywcze i maniakalnie wycieraliśmy je środkiem dezynfekującym, a także staraliśmy się jak najlepiej ten sam pokój razem dzień w i poza. Jak się okazuje, nie było strasznie. Rzeczywiście, noszenie tych samych spodni dresowych każdego dnia i próby pisania wśród niekończących się syren karetek były przygnębiające, ale to przymusowe wspólne pożycie ujawniło we mnie świadomość, że spóźniłem się na zmianę, zanim jeszcze zaczęła się kwarantanna.

Szybko do wczesnych dni lata, kiedy Nowy Jork wyglądał zupełnie inaczej niż miasto, które znałem wiosną; Village powoli się obudził i znów zacząłem spędzać noce w moim mieszkaniu. Jednak coś się dla mnie zmieniło. Ciasny dom bez towarzysza, z którym przetrwałem burzę, nie wydawał się dobrym sposobem na wyjście z tego drugiego końca (chociaż nie powiedziałbym, że jesteśmy nawet na drugim końcu, ale robię dygresję). Chciałam więcej przestrzeni, pragnęłam natury i ostatecznie chciałam dalej dzielić czas z moim partnerem. Po wielu długich rozmowach podjęłam decyzję, by pożegnać się z moim domem od ponad pół dekady i rozpocząć nowy rozdział w nowym mieszkaniu z moim chłopakiem na Brooklynie. Koniec z machaniem na powitanie menedżerom z West Village, z którymi się zaprzyjaźniłem, koniec z cichymi spacerami do domu obok Biblioteki Rynku Jeffersona, koniec z tym wszystkim – ten rozdział dobiegł końca.

Zapomniałam, jak wyzwalające jest mieszkanie w mieszkaniu, w którym wszystkie wybory estetyczne są pod twoją kontrolą, a nie decyzje sklecone przez byłych i obecnych współlokatorów.

Ale wraz z zamknięciem rozdziału nadchodzi początek nowego, który oferuje pustą kartę i ekscytującą możliwość zaprojektowania i udekorowania wspólnej przestrzeni. Ostatnie kilka tygodni spędziłem na wymianie linków z moim chłopakiem do używanych konsol multimedialnych, dywaników i nowoczesnych koszy na śmieci. Zapomniałam, jak wyzwalające jest mieszkanie w mieszkaniu, w którym wszystkie wybory estetyczne są pod twoją kontrolą, a nie decyzje sklecone przez byłych i obecnych współlokatorów. Innymi słowy, ta zmiana życia jest małą, osobistą pozytywną podszewką w roku naznaczonym walką i stratą.

Cytat Joan Didion, do którego zawsze wracam, sugeruje, że „miejsce należy do tego, kto twierdzi, że jest najtrudniejsze, pamięta je najbardziej obsesyjnie, wyrywa je z siebie, kształtuje, renderuje, kocha je tak radykalnie, że przerabia je na swój obraz”. Wpływ pandemii na dom (zarówno metaforyczny, jak i dosłowny) będzie nadal głęboki. Ale bez względu na to, gdzie się trzęsie i gdziekolwiek się pojawimy, domy, które kochaliśmy i ostatecznie opuszczamy, zawsze mogą być nasze – długo po tym, jak się przeprowadzimy.

Pomóż w opracowaniu witryny, udostępniając artykuł znajomym!

Będziesz pomóc w rozwoju serwisu, dzieląc stronę ze swoimi znajomymi

wave wave wave wave wave